W ciemności szukam promieni słońca
PAP Life: Twoje bohaterki powierzają ci najbardziej intymne historie ze swojego życia. Jak to robisz, że się przed tobą otwierają?
Martyna Wojciechowska: Kiedyś bardzo przygotowywałam się do wywiadów i oczywiście dalej do robię. Myślałam o tym, jakie pytanie zadać, jak bardzo mogę w tym pytaniu wykazać się też swoją wiedzą na dany temat. Po latach pracy zrozumiałam, że dobry wywiad polega przede wszystkim na słuchaniu, często na milczeniu i na umiejętności wytrwania w tej ciszy. Bo właśnie w niej tworzy się przestrzeń do prawdziwej bliskości. To zupełnie zmieniło mój sposób myślenia o tym, jak dotrzeć do drugiego człowieka, jak poprowadzić rozmowę, która będzie naprawdę intymna.
PAP Life: Powiedziałaś kiedyś, że w pewnym momencie zrozumiałaś, że jeździsz na krańce świata, żeby znaleźć odpowiedzi na pytania, które cię nurtują.
M.W.: Przez długi czas nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wybierałam tematy intuicyjnie - i dalej najczęściej się tym kieruję. Szukam tematów, które powodują u mnie ten szczególny rodzaj ekscytacji i zaciekawienia. Które sprawiają, że mam motyle w brzuchu. Po prostu pojawia się ten „klik”. I to jest dla mnie sygnał, że ta konkretna bohaterka porusza jakąś szczególną strunę we mnie i czuję, że to temat, który warto opowiedzieć światu. Szukamy tematów zarówno aktualnych, jak i ponadczasowych i zawsze próbujemy znaleźć odpowiedzi na pytania, które są uniwersalne i dotyczą nas wszystkich. Bo, tak naprawdę, podczas spotkań z bohaterkami na krańcach świata, nauczyłam się tego, że my kobiety jesteśmy do siebie bardzo podobne. Mamy podobne troski, marzenia i podobne doświadczenia. Niezależnie od krańca świata, na którym się urodziłyśmy, koloru skóry, wyznania i wielu innych czynników. W ogóle wszyscy jesteśmy bardziej podobni do siebie, niż chcielibyśmy przyznać. Wierzę, że rozmawiając z moimi bohaterkami, mogę też pokazać innym kobietom ich własne historie odbite niczym w lustrze, mimo że odbywają się w zupełnie innej scenografii.
PAP Life: Twoje bohaterki pomagały ci zrozumieć samą siebie?
M.W.: Bardzo często. W sposób naturalny jakoś zawsze ciągnęło mnie do historii trudnych, złożonych, ale też takich, które niosą nadzieję. Można powiedzieć, że w mroku i ciemności szukam promieni słońca. Na świecie jest bardzo dużo zła, krzywd, wojen, niesprawiedliwości, głodu i dramatów ludzkich. Taki głos, który mówi nam, że można się podnieść nawet po najgorszej traumie, po najgorszej tragedii, że nawet w obliczu dramatycznych okoliczności można zachować człowieczeństwo i iść swoją drogą, w oparciu o mocny kręgosłup moralny, to są historie, które zawsze ciekawiły mnie najbardziej. Odkąd pamiętam, próbuję odpowiedzieć sobie na pytania: Co to znaczy być dobrym człowiekiem? Jakich wyborów warto dokonywać w naszym życiu? Co to znaczy być kobietą, matką? Celowo nie używam słowa „dobrą”, bo nie istnieje podział świata na czarny lub biały, a podczas moich podróży po świecie poznałam bardzo różne perspektywy na temat macierzyństwa. W Polsce panuje wyjątkowo opresyjny model macierzyństwa, polegający na tym, że stawiamy ogromne wymagania sobie i innym, bardzo łatwo się oceniamy, dajemy sobie łatki i ciągle tylko mówimy: musisz, trzeba. A to wcale nie pomaga.
PAP Life: Kiedy sama zostałaś mamą, też czułaś, że jesteś pod presją?
M.W.: Absolutnie tak. Bardzo często słyszałam, co muszę, czego mi nie wolno i długo zagłuszałam swoją wewnętrzną intuicję. Kiedy wyjeżdżam, bardzo uważnie przyglądam się mamom na krańcach świata i różnym modelom macierzyństwa. W ogóle, różnym modelom relacji. W programie „Kobieta na krańcu świata” opowiadaliśmy historie kobiet, które są singielkami, które są w związkach, czasem dla nas nietypowych, jak np. w południowych Chinach, gdzie kobiety z ludu Mosuo mogą posiadać dowolną liczbę partnerów. Praktykowane tam są tzw. małżeństwa chodzone. Mężczyzna przychodzi do kobiety wieczorem i wychodzi rano. Z kolei w Nepalu dotarłam do kobiet, które mają trzech, pięciu, nawet siedmiu mężów w jednym czasie. Co więcej – są oni rodzonymi braćmi, wszystkie dzieci mówią do każdego z mężów mamy – „tato” i nie wyobrażają sobie, że gdzieś może być inaczej. Więc, kiedy widzisz takie różne perspektywy, to zaczynasz sobie składać te puzzle o świecie trochę na nowo. Ale chyba najbardziej potrzebowałam sobie samej odpowiedzieć na pytania dotyczące straty bliskich.
PAP Life: Masz takie doświadczenia.
M.W.: Pamiętam spotkanie z Mają Kazazic, która jako dziecko przeżyła wybuch pocisku rakiety w byłej Jugosławii. Podczas tego wybuchu zginęli jej przyjaciele. Opowiedziała mi swoją historię, z jakimi trudnościami zmaga się osoba, która przeżyła. W takich sytuacjach często pojawia się coś na kształt poczucia winy, że to ty ocalałaś, a jednocześnie jest świadomość, że nie możesz zmarnować tego potencjału. Poczułam wtedy, że słucham swojej własnej historii. Kilka lat wcześniej podczas realizacji programu „Misja Martyna” mieliśmy z ekipą wypadek samochodowy. Zginął w nim nasz operator kamery i mój przyjaciel. Umarł na moich rękach. To podobieństwo naszych historii, mimo zupełnie różnych środowisk, w których wyrosłyśmy, przyniosło mi wielką ulgę i do dzisiaj jesteśmy w wielkiej przyjaźni. Kiedy dzieje się coś złego i trudnego w moim życiu, to dzwonię do Mai, bo instynktownie czuję, że ona naprawdę rozumie, jaki rodzaj brzemienia po takich doświadczeniach niesie się przez całe życie. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że te tematy były dla mnie bardzo osobistymi podróżami.
PAP Life: Najnowszy 15. sezon programu „Kobieta na krańcu świata” jest o miłości. Czy w twoim intensywnym życiu jest miejsce dla mężczyzny?
M.W.: Mam przestrzeń na wszystko, jeśli jest to dla mnie dobre. Życie zaskoczyło mnie wiele razy. Z jednej strony otwierało przede mną drzwi, których się nie spodziewałam, a z drugiej – były plany i wyobrażenia, z których musiałam po drodze zrezygnować. Nie myślę w kategoriach, że czegoś szukam albo na coś czekam, bo ja nie siedzę w poczekalni. Życie jest po to, żeby żyć, więc to robię najlepiej, jak potrafię i dzięki temu spotykam na swojej drodze różne osoby. Wierzę w to, że ludzie są w naszym życiu z jakiegoś powodu i odgrywają w nim jakąś rolę. Czasami są naszymi przyjaciółmi albo partnerami tylko przez jakiś czas. Są też tacy, którzy zostają na zawsze. Mam to szczęście, że mam wokół siebie cudownych przyjaciół, nie czuję się samotna. Ale też niczego nie wykluczam. Jestem w tym miejscu swojego życia, że czuję się szczęśliwa, spełniona i niczego mi nie brakuje.
PAP Life: Jesteś dużym wyzwaniem dla mężczyzn. Może się ciebie boją?
M.W.: Trzeba ich o to zapytać (śmiech).
PAP Life: Popularność nie ułatwia poznania partnera. Na Tinderze raczej się nie zarejestrujesz.
M.W.: Nie, zresztą nie planuję. W tym sezonie jest odcinek o ostatnim tradycyjnym swacie w Irlandii, który wytłumaczył mi w prostych słowach, dlaczego aplikacje randkowe nie mają przyszłości i dlaczego miłość analogowa jest naprawdę dużo lepsza.
PAP Life: Dlaczego?
M.W.: Bo opierając nasze zdanie na temat drugiego człowieka na podstawie zdjęcia, robimy zasadniczy błąd. Mamy pewne wyobrażenie oparte na obrazku, a jak on sam powiedział, możesz spotkać dobrego albo złego fotografa. Dlatego ten wygląd uchwycony w kadrze nic nie mówi o drugim człowieku. Można się zakochać w czyimś uśmiechu, gestykulacji, czymś znacznie ważniejszym niż uchwycony moment z życia. Co więcej, stanowczo odradził pisanie do siebie w stylu, gdzie pracujesz, czym się zajmujesz, jakie masz hobby, bo to są najlepsze tematy na pierwszą randkę! A kiedy wszystkie te informacje podamy wcześniej, to wycinamy sobie cały ten obszar z rozmów, który jest najpiękniejszym momentem poznawania się nawzajem. Kiedy siedzisz naprzeciwko człowieka, patrzysz mu w oczy i dopiero się dowiadujesz czegoś o nim, to tak naprawdę jest droga, żeby kogoś prawdziwie poznać.
PAP Life: Spotkałaś mnóstwo ludzi, usłyszałaś sporo trudnych historii, byłaś świadkiem wielu tragedii. Nie straciłaś zaufania do ludzi?
M.W.: Widziałam różne oblicza człowieka - te najbardziej szlachetne i te najgorsze. Widziałam ludzi, którzy są zwyrodnialcami i stanowią pewnie ułamek ludzkości. Ale myślę, że takich ludzi naprawdę z gruntu złych nie ma wielu. Pewnie miałabym wiele osobistych powodów, żeby ludziom nie ufać, bo nieraz zostałam zdradzona albo zwyczajnie oszukana. Natomiast nie ma we mnie takiej pokusy, żeby zrezygnować z wiary w człowieka. Wciąż wierzę w dobro i mam nadzieję, więc być może jestem naiwna i infantylna w tym wszystkim. Cały czas podchodzę z otwartością do ludzi i wciąż spotykam na mojej drodze osoby, które zajmują szczególne miejsce w moim życiu. Mam przyjaciółkę, z którą poznałyśmy się, kiedy miałyśmy po sześć lat, pierwszego dnia zerówki, czyli 44 lata temu i cały czas utrzymujemy kontakt. Ale spotykam też nowych ludzi i daję im kredyt zaufania. Na pewno jestem uważna na różne gesty, których dawniej być może nie dostrzegałam, albo na różne słowa, które ludzie wypowiadają. Kiedyś nie miały dla mnie znaczenia, dzisiaj wiem, że znaczą dużo. Natomiast wciąż jestem ufna. I nie chcę tego zmieniać.
PAP Life: Ukończyłaś Rajd Dakar i Rajd Transylwania, zdobyłaś Koronę Ziemi. Są wyzwania, których już się nie podejmiesz, bo jesteś starsza?
M.W.: Nie mogę powiedzieć, że upływ czasu w ogóle mnie nie martwi. Mam jeszcze tyle planów i marzeń, chciałabym robić różne szalone rzeczy i to, że nie regeneruję się tak szybko po wysiłku, trochę mnie drażni (śmiech). Poznałam jednak 30-latków, którzy są „starymi ludźmi”. Ale też 90-latków, którzy mają w sobie młodość i energię. Sama metryka nie jest tu jakimś kryterium. Chciałabym pozostać sprawna umysłowo do późnego wieku, o ciało staram się dbać w miarę możliwości, chociaż życie na krańcach świata nie jest higienicznym trybem życia. Mogę jednak przyznać, że dziś bardziej się sobie podobam niż wtedy, gdy miałam 20 czy 30 lat.
PAP Life: Często nosisz koszulkę z napisem „I am enough”.
M.W.: Nie chcę o nim zapomnieć. Stworzyłam to hasło dla swojej Fundacji, ale też dla siebie. I am enough. Jestem wystarczająca. Wiem, że nie muszę być perfekcyjna, idealna. Dziś czuję się lepiej ze sobą niż kiedykolwiek wcześniej. To jest bardzo dobry moment w moim życiu.
PAP Life: Mówi się, że podróże kształcą. Ale nie wszyscy ludzie mają potrzebę poznawać świat. Podobno twoi rodzice nie lubią wyjeżdżać. Nie udało ci się ich przekonać?
M.W.: Nigdy nie podróżowali. Kiedyś próbowałam ich nawet namawiać: „Mamo, mogę zabrać cię na każdy koniec świata, jaki sobie wymarzysz”. A mama odpowiadała: „No nie wiem, to może do Żelazowej Woli albo Ciechocinka”. Nie każdy musi chcieć się realizować w takim trybie życia, jaki ja sobie wybrałam. Więc nie mówię nikomu: „żyj tak jak ja”, bo to bez wątpienia nie jest życie dla każdego. Bardzo ważną lekcję na ten temat dała mi też moja córka, Marysia. Wyobrażałam sobie, że ja podróżniczka będę miała małą podróżniczkę, będziemy wszystko robić razem, zwiedzać świat i jego kolejne krańce. Tymczasem okazało się, że bardzo szybko musiałam zweryfikować mój pomysł na nasze wspólne podróżnicze życie. Marysia od urodzenia była dzieckiem wysoko wrażliwym, nie lubiła zmian, za ostrych dźwięków i zamieszania. Więc ten mój pomysł, że będę ją w nosidełku wszędzie ze sobą zabierać, okazał się konceptem zupełnie niepasującym do mojego dziecka. Wtedy zrozumiałam, że to ja muszę za nią podążać, za jej potrzebami, a nie za moim wyobrażeniem.
PAP Life: Dzieci są naszymi najlepszymi nauczycielami.
M.W.: Marysia na początku jeździła ze mną na te wyprawy. Były góry, ferraty (szlak turystyczny wyposażony dla celów autoasekuracji w linę stalową - red.), wspinaczka po skałach. Byłam przekonana, że jest zachwycona tymi przygodami tak samo jak ja. Ale któregoś dnia powiedziała mi: „Mamo, wszystko super, ale to jest twój pomysł na życie, a nie mój”. Zostało kilka rzeczy, które faktycznie polubiła. Dalej razem nurkujemy, uwielbiamy też jeździć na narty, ale już nie wspinamy się razem.
PAP Life: Byłaś rozczarowana?
M.W.: Pomyślałam sobie OK, to jest jej prawo. Teraz jeżdżę na wspinaczki sama, ale z kolei dla mojej córki nauczyłam się chodzić po muzeach i galeriach, bo ona kocha sztukę.
PAP Life: Kiedy zaczęłaś realizować program „Kobieta na krańcu świata”, Marysia miała półtora roku.
M.W.: I to nie jest przypadek. Gdybym nie została mamą, prawdopodobnie w ogóle by tego programu nie było. Wcześniej przez lata żyłam w środowisku pełnym adrenaliny i testosteronu, w zmaskulinizowanym świecie. Byłam dziennikarką na zawodach sportowych, na rajdach samochodowych i Formule 1. Te wszystkie szalone wyprawy to była esencja mojego przygodowego życia. Kiedy zostałam mamą, zrozumiałam, że potrzebuję przedefiniować siebie. To bardzo przekierowało moją uwagę ze świata siły, determinacji na kobiecą energię, na wrażliwość, empatię, uważność na siebie nawzajem. Myślę, że znalazłam w końcu balans w swoim życiu. To macierzyństwo sprawiło, że chciałam realizować programy i filmy dokumentalne o kobietach, o tym, jakie jesteśmy, czego pragniemy i jak warto żyć.
PAP Life: Niektórych historii, które pokazujesz, nie da się zapomnieć. Tak jak tej o kobietach gwałconych na wojnie w Ukrainie czy kobietach w Salwadorze skazanych na wieloletnie więzienia za poronienia. Albo historia z Nigerii, gdzie dzieci są oskarżane o czary. Jak sobie radzisz z ogromem tych tragedii?
M.W.: Rolą dziennikarza jest zrelacjonować temat, nie wkładać w to swoich emocji, tylko możliwie bezstronnie pokazać go światu. Ja nie umiałam nie przepuszczać tego przez moje emocje, więc dużo mnie to kosztowało. To wspaniałe móc naświetlić temat, puścić go dalej w świat, „niech wszyscy się dowiedzą”. Ale przyszedł taki dzień, kiedy zrozumiałam, że potrzebuję pójść dalej i odzyskać sprawczość. Nie tylko relacjonować, ale aktywnie działać. To był dla mnie przełomowy moment. Najpierw chciałam pomagać pojedynczym osobom, zresztą robiłam to prywatnie przez wiele lat, na większą czy mniejszą skalę, pracowałam dla innych fundacji i czułam się w tym częściowo spełniona. Ale poczułam, że chcę nadać temu jakąś strukturę i tak powstała Fundacja UNAWEZA. Do jej założenia zainspirowała mnie Kabula. To dzięki niej zrozumiałam, że zmieniając życie jednego człowieka, możesz sprawić, że on też będzie zmieniał życie innych ludzi, czyli pomagając jednemu człowiekowi, zmieniasz cały świat. Kabula niedługo zaczyna już trzeci rok na studiach prawniczych i chce w przyszłości zająć się prawami człowieka w Tanzanii.
PAP Life: Kabula jest dziewczyną z albinizmem, w dzieciństwie została napadnięta przez grupę mężczyzn i okaleczona. Odcięto jej rękę, żeby zrobić z niej amulet. Jak została twoją adoptowaną córką?
M.W.: Nie planowałam tego. Kabula ma swoich biologicznych rodziców, rodzeństwo. Z mamą jest cały czas w kontakcie. Zostałam jej opiekunką, bo chciałam zapewnić jej edukację. Trzeba było podjąć jakieś decyzje i sprawić, żeby niemożliwe stało się możliwe, ale to Kabula zdecydowała, że będzie mówić do mnie „mamo”. To był jej wybór, a ja traktuję to bardzo poważnie. Dla mnie to jest zobowiązanie na całe życie. Dzięki Kabuli stworzyłam fundację i to mi dało poczucie, że w momencie, kiedy nie milczysz, tylko mówisz głośno i podejmujesz działanie, to zmieniasz ten świat aktywnie na różnych polach. Dzisiaj UNAWEZA prowadzi też inny ważny projekt „MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”. Uważam, że na ten moment nie ma pilniejszego tematu niż zdrowie psychiczne młodych ludzi. Skupiamy się na edukacji i profilaktyce, działając również na poziomie ministerialnym oraz uczestnicząc w różnych wydarzeniach w Sejmie i Senacie.
PAP Life: We wstępie do raportu z badania dotyczącego zdrowia psychicznego młodych osób napisałaś, że osoba z otoczenia twojej córki chciała popełnić samobójstwo, a z Marysi uczyniła swoją powiernicę. Jak ta historia się potoczyła?
M.W.: Na szczęście w tej konkretnej sytuacji wszystko dobrze się skończyło. Natomiast zaczęłam się przyglądać, jak bardzo nasz system nie działa. W Polsce mamy 534 psychiatrów dziecięcych, terminy na wizyty to kilka miesięcy oczekiwania, konsultacje prywatne są bardzo drogie. Potem, analizując różne badania i raporty, dowiedziałam się, że dynamika przyrostu prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży w Polsce jest jedną z najwyższych w całej Europie! Młodzi ludzie czują się osamotnieni, stres ich przerasta, szkoły są nieprzygotowane do rozmów, rodzice nie wiedzą co robić, dzieci czują się niewysłuchane.
Pomyślałam sobie, że nie może tak być, że potrzebne są pilne zmiany. Więc zaprosiłam do współpracy wielu ekspertów, specjalistów, różne fundacje, żeby stworzyć system wczesnego reagowania, który jest już na bardzo zaawansowanym etapie. Wprowadziliśmy do szkół, które postanowiły się zarejestrować na stronie mlodeglowy.pl bezpłatny program profilaktyczny „Godzina dla MŁODYCH GŁÓW” i naszym działaniem obejmujemy już pół miliona dzieci. Współpracujemy z Ministerstwem Edukacji, Ministerstwem Zdrowia. Wiemy, że trzeba wcześnie reagować i wspierać młode osoby, żeby nie dochodziło do zaostrzeń. Mamy też program edukacyjny dla rodziców, konkretne narzędzia wsparcia dla nauczycieli. To naprawdę działa!
PAP Life: A jak ty sobie radziłaś w trudnych momentach? Korzystałaś z pomocy specjalistów?
M.W.: Nie, bo uważałam, że świetnie dam sobie radę sama. Pracowałam coraz więcej, brałam na siebie kolejne obowiązki, zagłuszałam przeróżne emocje. Tak naprawdę nie miałam świadomości, że mogłabym pójść inną drogą, bo po prostu jej nie znałam. Bardzo tego żałuję, że kiedyś w ogóle nie przepracowywałam swoich trudnych doświadczeń. Projekt „MŁODE GŁOWY” skłonił mnie do przemyślenia mojego podejścia. Dziś zachowałabym się zupełnie inaczej. Zwrócenie się do specjalisty to byłaby pierwsza rzecz, którą bym zrobiła.
PAP Life: Pod koniec września skończysz 50 lat. Będziesz świętować urodziny w spokoju w domu, czy wyjedziesz gdzieś na kraniec świata?
M.W.: Na ciche świętowanie chyba nie pozwolą mi przyjaciele, którzy mają zawsze szalone plany na moje urodziny. Mam też taki pomysł, że pojedziemy z Marysią do Rzymu. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale nigdy nie byłam w Rzymie. Tak, pięćdziesiątka w Rzymie to byłoby coś. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/
Martyna Wojciechowska – dziennikarka, podróżniczka, pisarka i działaczka społeczna. Swoją przygodę z mediami rozpoczęła jako dziennikarka motoryzacyjna; w TVN prowadziła program „Automaniak”. W 2002 r. ukończyła Rajd Dakar, a rok później Rajd Transsyberia. Od 2009 r. realizuje program „Kobieta na krańcu świata”. Jubileuszowy 15. sezon emitowany jest od 1 września co niedzielę. Pięć lat temu założyła Fundację UNAWEZA, która wspiera rozwój kobiet na całym świecie. Prywatnie mama 16-letniej Marysi. 28 września skończy 50 lat.